Las pozornie nie wyróżniał się niczym, parę małych stworzeń, zielone rośliny, ale w lasie czuć o wiele gęstrzą manę niż na ziemi a na choryzoncie wyróżniała się pojedyńczą konstrukcja, mianowicie wierza wykonana z cegieł o kopulasty dachu. Oczywiście była to wierzą grimuarów w dzień ceremonii przyjęcia grimuaru.
Wybrałam black clover na świat do treningu z względu na parę powodów. Pierwszym było zdobycie grimuaru, będącego bardzo przydatnym narzędziem oraz pomocą do magi. Drugim powodem były wielkie strefy many, niezwykle przydatne do treningu wzłaszcza z stworzeniami tam występującymi.
Jakby nigdy nic po prostu poszłam w stronę wierzy jakby nigdy nic i mimo że przyciągnęłam trochę wzrok ale głównie od nastoletnich mężczyzn. W końcu dlaczego mieliby się zbytnio przejmować przypadkową dziewczyną idącą na ceremonię? To publiczne i otrzymanie grymuaru to w tym kraju wręcz podstawowe prawo człowieka.
Wnętrze jest puste jednak moje zmysły czują wręcz buzującą magię w budynku, która jest z parę razy silniejsza niż na zewnątrz. Samo wnętrze też jest całkiem imponujące, ściany w pełni pokryte pułkami z grimuarami a w suficie świetlik w kształcie trzylistnej koniczyny. Muszę przyznać że budynek miał swój urok.
Po prostu spokojnie stałam tam czekając na ceremonię i otrzymanie grimuaru po czym po prostu bym poszła.
-Niesamowite! - Usłyszałem jak ktoś wrzeszczy. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłem grupę wchodzącą do wierzy. Składał się głównie z dzieci ale prod wadził ich starszy księdz którego włosy już wysiwiałe oraz zadbaną brodę. Towarzyszyła im całkiem młoda zakonnica o czarnych włosach i niebieskich oczach a także pieprzyk pod lewym okiem. Jednak mieli też dwuch mężczyzn biorących udział w ceremonii. Jeden wysoki o czarnych włosach i brązowych oczach a twarz miał kompletnie obojętną jakby nic dookoła go nie obchodziło. Nosił czarny sfeter z kołnierzem oraz ładny naszyjnik z klejnotem.
Drugi był przicwieństwem, niski o popielatych włosach i zielonych błyszczących oczach, nosił koszule a na niej kamizelkę.
-To wszystko grimuaru?! - Wrzasnął w praktycznej euforii, oczywiście był to Asta. - Który z nich będzie mój?!
Potem dwuch lalusi zaczęło się wywyższać na co ja zachichotałam pod nosem, wiedząc że nawet nie dołączą do jakiegokolwiek zakonu, na co nikt nie zwrócił zbytniej uwagi poza tymi w moim bezpośrednim sąsiedztwie. Dalej po prostu ignorowałam czekając na staruszka rozdającego te książki.
-Witajcie, droga młodzieży! - Usłyszałam głośny, starczy głos pochodzący z góry. - W dniu dzisiejszym rozpoczyna się wasza nowa wielka przygoda! Życzę wam wiary nadziei i miłości! - Spojrzałam tam widząc magiczny dywan świecący zieloną aurą szybko spadający w dół dopuki nie spadł na platformę a blask zniknął.
Był to stereotypowy czarodziej w długiej szacie, spiczastym kapeluszu i długiej, białej brodzie oraz miłym uśmiechem z przymkniętymi oczami a przed ustami unosił mu się magiczny odpowiednik mikrofonu połączonego z głośnikiem.
-Jestem mistrzem wierzy grymuarów. - zaczoł mówić po wylądowaniu i podejściu do mównicy. - Do tej pory nikt z naszego regionu nie został cesarzem magii, ani nawet nie wydaliśmy królestwu magicznych rycerzy z wielkimi dokonaniami. Mam szczerą nadzieję, że jednemu z was uda się objąć najwyższe stanowisko magiczne! - powiedział co było dobrym przmówieniem, niestety… - Ale serio, postarajcie się! - nagle krzyknął z twarzą wyglądającą na należącą do szaleńca. - Na szczęście szybko się uspokoił i wrócił do spokojnego stanu. Przejdźmy zatem do ceremonii wręczenia grimuarów! - krzyknął i z pułek poleciały książki świecąc światłem. Do mnie podleciała jarząc się różowym światłem, serio nigdy nie ucieknę od tego koloru, moje włosy, magia czarodziejki i arcane, wszystko to ma podobny kolor, nie wyciągnąłem też mojego kaleidosticka z karty ale jestem praktycznie pewien że też jest różowy. Książka była niewielka, mieszcząca się w dłoni i dołączonym łańcuszkiem, jednak było naprawdę grube z setkami stron. Okładka była, oczywiście różowa, jednak ciemno, w złote wzory oraz czterolistnej koniczynie wykonanej z złota. Podejrzewam że złoto pochodzi z faktu że zaczęłam już asymilacje gilgamesha.
Wzięłam księge do dłoni i szybko rzuciłam zaklęcie teleportacyjne do miejsca w którym się pojawiłam na tym świecie. Przyglądałam się tej niepozornej książeczce i zaczęłam przeglądać jej strony, większość stron jest pusta jednak było już trochę zaklęć z wszystkich typów zaklęć sakiewki znam.
Uśmiechając się do książki którą od razu przetestowałam. Otworzyłam ją i zaczołam używać magii wróżbiarstwa aby znaleźć najbliższy obszar o wysokim skupisku many co jest dość prostym zaklęciem mierzenia intensywności many, dodając warunek odpowiednich rozmiarów i temperatury. Z powodzeniem znalazłam miejsce i zaczęłam tam lecieć. Kiedy zaczęłam się zbliżać się do celu zaczęłam czuć wzrost gęstości many oraz temperatury. Na granicy w końcu widziałam mój cel. Wielka strefą many była po prostu obszarem w którego centrum był aktywny wulkan, a całą przecinały rzeki lawy.
Dla obrony przed otoczeniem otuliłam się własną maną i zaczęłam iść pieszo w stronę serca tego miejsca. Ciekawostka, czarodziejka znała zaklęcie będące po prostu mana skin z black clover. Jednak dla mnie ta droga była wyzwaniem, nie opanowałam tej techniki tak dobrze jak ona więc ciągle Czułam gorąc ale nie na poziomie by zemdleć od tego. Szybko pojawił się pierwszy problem, lawowy potwór w kształcie wielkiej jaszczurki o wzroście dwuch metrów. Zaatakowała jako pierwsza wyciągając w moją stronę swój język który zablokowała barierą z wody a potem przebiłam na wylot rzucając w nią konstruktem many w kształcie kręcącego się wiertła jednak niestety nie trafiłam w nic ważnego i rana jaszczurki szybko się zamknęła. Spróbowała ponownie zaatakować jednak tym razem łapą a ja aby unikną skoczyłam do góry i tym razem przekształciłam moją manę w wodę po czym wystrzeliłam ją pod ciśnieniem w głowę bestii, tym razem bestia nie dała rady się zregenerować i się rozpadła.
Czułam widoczną zmianę w czasie walki, nie tylko moje umiejętności się poprawiły przejmując je poprzez asymilacje ale także ilość oraz jakość mojej many zdecydowanie wzrosła. Osobiście stawiam że to głównie od gilgamesha, w końcu jest w 2/3 Bogiem więc oczywistym jest że ma znacznie wyższą jakość many niż prosty śmiertelnik, nieważne jak utalentowany w sztukach mistycznych.
Po pokonaniu tego potwora zaczęłam iść dalej do celu używając tylko wzmocnienia maną do poprawienia mobilności, w końcu lot mijałby się z celem tego treningu.
Następną przeszkodą było otoczenie, głównie nagle wyskakujące z ziemi wybuchy lawy które mogłyby zaszkodzić przy odpowiedniej nie uwadze. Wspinając się spotkałam inną bestie która była o wiele groźniejsza. Tym razem była była to bestie będąca po prostu smokiem o długości dwudziestu metrów od łba do końca ogona który wynurzył się z lawy. Bestia zaczęła od wystrzelenia w moją stronę strumienia ognia a ja uniknęłam skacząc w bok z Lini ataku. Otworzyłam niewielkie bramy babilonu i wyciągnęłam krótkie miecze o atrybucie zabójcy smoków. Wraz z postępem asymilacji udało mi się uzystakć dostęp do bramy babilonu, jednak mogę wyciągać tylko pomniejsze skarby, czyli na razie żadnych silnych szlachetnych fantazmów. Nawet te miecze których używam to tylko bezimienne bronię.
Muszę przyznać że naprzeciwko mnie była całkiem majestatyczna. Był to zachodni smok o czerwonych łuskach które naprawdę błyszczały a pazury miał dość długie aby przeciąć mnie na pół natomiast zęby długości sztyletów.
Widząc że oddech mnie nie trafił bestia wybrała inne podejście. Zaczoł machać skrzydłami tworząc w ten sposób fale płomieni a ja z względu na duży obszar ataku nie mogłam uniknąć więc zasłoniłam się najmocniejszą barierą z wody jaką tylko mogłam zrobić, kiedy przestał tworzyć fale ognia najpewniej myśląc że już nie żyje tworząc dla mnie okno do ataku. Szybko pobiegłam do niego używając techniki bazowanej na mana Burst który wzmocniłam atrybutem wody, samo to nie było takie trudne jednak nawet nie zbliżałam się do moich granic aby nie ryzykować zrobienia sobie krzywdy w środku walki. Szarża pozwoliła mi wejść do walki w zwarciu lecz bestia była już świadoma że ciągle żyje zamachnęła sę na mnie przednią łapą co zablokowałam jednym z moich mieczy a drugi wbiłam w kostkę.
- WAAAA! - Ryknął na te ranę za razem w gniewie i bólu.
Szeroko otwarta paszcza do ryku była dla mnie okazją. Rzuciłam jeden z moich mieczy wewnątrz paszczy. Atak tym razem się udał i najwidoczniej dzięki mojemu szczęściu przebiło coś ważnego ponieważ zaczoł dość intensywnie pluć krwią. Próbował ponownie się na mnie zamachnąć jednak tym razem brakowało siły albo szybkości pozwalając mi łatwo uniknąć ataku a bestia padła. Uśmiechnęłam się i schowałam tego smoka w bramie babilonu ponieważ w ekwipunku to by się nie zmieściło.
Sama walka też miała zalety w postaci tego że skończyła się asymilacji Andersona zwalniając jeden port jednak zostawiłam go wtedy pustego.
Po chwili zostania w miejscu zaczołem iść dalej w stronę szczytu.