Rozdział 14

Szliśmy powoli śladami wozu starając się aby nie powodować jakiegokolwiek hałasu na wypadek jakbyśmy zbliżyli się do bandytów. Śledziliśmy te trasę z dystansu na wypadek jakby to była jakaś pułapka, którą celowo zastawili.

W końcu po pewnym czasie zobaczyliśmy dym na horyzoncie szybko potwierdziliśmy na mapie że nie ma tam żadnej wioski więc najpewniej byó to obóz bandytów. Podeszliśmy samodzielnie z Leopoldem do obozu a Samuel został z tyłu aby nas obserwować. Jak obóz był w naszym polu widzenia potwierdziliśmy że to bandyci, nie było to trudnę ponieważ na wodzie widziałam związane i zakneblowane kobiety i dzieci. Na migi wytłumaczyłam Leopoldowi prosty plan aby zaatakować ten obóz z dwuch stron. W rzeczywistości to myślę że Leopold byłby w stanie samodzielnie pokonać te grupę, w końcu to mimo wszystko bandyci z pospólstwa, o małych pokładach many a Leopold jako członek rodziny królewskiej ma ogromnę pokłady many a na dodatek został bez przeszkolony przez swojego brata a bandyci to w większości amatorzy co potwierdzały moje zmysły many ponieważ nie Czułam żadnej nadzwyczajnej obecności.

-Magia metalu: ciężkie okowy - Powiedziałam rzucając zaklęcie które związało od razu wszystkich bandytów. Wyszłam wtedy z kryjówki i Podeszłam do nich. - Za wasze zbrodnie przeciwko innym ludziom, zostaniecie sprawiedliwie ukarani.

-To trochę antyklimatyczne. - Powiedział Leopold podchodząc do mnie.

-Można się było tego spodziewać. - Powiedziałam do niego widząc jak podchodzi do nas Samuel. - W końcu to tylko podstawowe zadanie, które przyznano nam, początkującym właśnie z powodu niskiego ryzyka.

-Ma rację - Przyznał Samuel. - Normalnie tego typu zadania nigdy nie są wykonywane przez magicznych rycerzy chyba że rozrosną się odpowiednio, zazwyczaj są wykonywane przez regularne siły królestwa, jednak Zakon od czasu do czasu robi takie misję szkoleniowe dla nowicjuszy.

Leopold skinął na to głową a potem rozwiązaliśmy związanych ludzi.

-Nie musicie się już ich obawiać - Powiedział Samuel. - Jesteśmy magicznymi rycerzami z oddziału Szkarłatnych Lwów wysłani aby pokonać tych bandytów.

Następnie zabraliśmy bandytów i ich ofiary do najbliższego miasta gdzie przejęli ich ludzie którzy się nimi odpowiednio zajmą.

Powrót do siedziby Szkarłatnych Lwów przebiegł bez żadnych incydentów i po pojawieniu się przed kapitanem a Samuel opowiedział kapitanowi co się wydarzyło na misji. Po tym jak skończył opowiadać kapitan po prostu skinął głową.

-Należało się tego spodziewać, następną misja na którą was wyślę będzie trudniejsza. Możecie odejść. - Po odejściu poszłam z Leopoldem an dziedziniec treningowy aby Leopold mógł dalej trenować lot. Robiliśmy to w naprawdę fajny sposób czyli grę w berka w powietrzu. Oczywiście przez większość czasu musiałam dawać mu fory przez jakiś czas ale po paru dniach treningu już dobrze się bawiliśmy razem w powietrzu. W tym czasię zorientowałam się w czymś odnośnie magicznych rycerzy, zakony praktycznie zarządają się same przez większość czasu, co było dość oczywiste po oglądaniu anime oraz że ta praca ma dużo wolnego czasu. Oczywiście czasami ma się zmianę z centrali komunikacyjnej, jednak to tylko za karę, przez większość czasu jest od tego personel częściej się zdarza warta na granicy albo innych ważnych miejscach ale te zmiany to najwyżej parę dni a potem zajmuje się tym ktoś inny jednak przez większość czasu ma się dużo swobody działania.

Po paru dniach i kolejnej misji która polegała na polowaniu na ponadprzeciętnie silną magiczną bestie która zbytnio zbliżyła się do miasta, wpadłam na pomysł treningu mana skin z Leopoldem, który już się zgodził na ten plan, jednak najpierw musiałam uzyskać pozwolenie od kapitana.

Stojąc przed jego drzwiami zapukałam a z wnętrza usłyszałam. - Można wejść.

Jak to usłyszałam, otworzyłam drwi i zobaczyłam tam kapitana siedzącego za biurkiem z małą górą papierów które wypełniał.

-Yuichi, co cię do mnie sprowadza?

-Przyszłam Pana powiadomić że planuje zabrać Leopolda na trening w Wielkiej strefie many i może nas nie być przez jakiś czas.

Wyglądał przez chwilę się zastanawiał ale szybko podjął decyzję. - Nie mam problemu z taką wyprawą treningową pod warunkiem że wrucicie w ciągu tygodnia.

-Dobrze kapitania. - Odpowiedziałam po czym wyszłam i przekazałam dobre wieści Leopoldowi.

-W takim razie ruszajmy! - Powiedział i od razu zaczoł iść w drogę jednak nie uszedł paru kroków zanim złapałam go za kołnież aby go powstrzymać.

-Zapomniałeś o zapasach. - Powiedziałam do niego a on zawstydzony zaczoł pocierać ręką kark.

Zabraliśmy przede wszystkim przyprawy i inne rzeczy ale tylko minimalne ilości mięsa ponieważ je o wiele łatwiej uzyskać gdzieś w dziczy.

Ruszyliśmy w drogę z torbami przestrzennymi które załatwił nam Leopold, były wykonane przez maga przestrzeni. Sama muszę też zrobić swoją torbę taką jak czarodziejki, nigdy z jakiegoś powodu nie czułam do tej pory potrzeby jej zrobienia.

Lecieliśmy samemu naszą magią do naszego celu, wielkiej strefy many wulkanu. Wylądowaliśmy na granicy strefy many i szybko zaczęło się robić wręcz piekielnie gorąco ja oczywiście okryłam się mana skin jednak Leopold zaczynał mieć z tym problemy mimo bycia magiem ognia.

-Musisz okryć się swoją magią. - Powiedziałam do niego. - Robienie tego w Wielkiej strefie many jest trudne ponieważ mana otoczenie jest o wiele gęstrzą i trzeba się do niej dostosować. Dlatego jest to dobry trening.

Skinął mi głową i zaczoł robić to co powiedziałam, z początku jego powłoką była dość niestabilna i wymagała od niego dużo uwagi aby ją utrzymać pod kontrolą jednak dał radę szybko się poprawić.

W pewnym momencie jak byliśmy u podnóża wulkanu zaatakowały nas bestie May będące złożone z lawy. Były cztery i mniej więcej humanoidalne. Zaatakowały nas po prostu miotając w nas swoimi masywnymi i wręcz gorylimi ramionami, jednak sam atak był powolny więc łatwy do uniknięcia dla nas obu. Pierwszy zaatakował jednego z nich swoim zaklęciem które słabo na niego wpłynęły.

Użyłam szybko mojego zaklęcia które po portu były dwoma wielkimi płytami metalu które zmiażdżyły między sobą trzy z nich a czwartego zostawiłam do walki dla Leopolda.

Jego walka była dla niego o wiele trudniejsza ponieważ prosty ogień nie wpływał za bardzo na jego przeciwnika ponieważ był po prostu zrobiony z many. W końcu jednak jakby to powiedział Yami "przekroczył swoje granice". Zestalił i uformował swoje płomienie w wielki młot wykrzykują swoje zaklęcie. - Magia ognia: Zmiażdżenie płomienia! - pokonał w ten sposób konstrukt many który stracił swoją spójność i się rozpadł.

Cała walka sprawiła tylko że trochę szybciej oddychał.

-Dobrze się spisałeś. - Powiedziałam do niego chwaląc go za sukces jednak on tylko pokiwał głową na boki.

-Ciągle jesteś daleko za tobą. - Powiedział kierując swój wzrok na metalowe płyty którymi zmiażdżyłam trzy konstrukty many.

-Nie martw się. - Powiedziałam do niego. - Twój problem był spowodowany w dużej mierze przez to że był bardzo odporny na Twój atrybut. Jednak teraz chodźmy na szczyt.

Te słowa spowodowały że uśmiechnął się szerzej i zaczoł praktycznie biec do maszego celu. Zachichotałam lekko zanim ruszyłam za nim do celu jakim był szczyt wulkanu i, czego Leopold nie wiedział, doskonałego gorącego źródła.