,,Są chwile, gdy mam wrażenie że siedzę w ciemności, zamknięty w ciasnej, szklanej klatce. Moja umiejętność pozwoliłaby mi z łatwością się z niej wydostać, mimo tego wciąż siedzę w miejscu zadręczają się pytaniami. Co jeśli świat na zewnątrz okaże się zbyt okrutny. Co jeśli nie jestem wystarczająco silny aby rozbić ściany, czy nie lepiej siedzieć w niepewności niż dowiedzieć się że rzeczywistość jest zbyt trudna? Ahhh... Kiedy pojawiło się we mnie tyle strachu?"
Jako mały chłopiec zawsze myślałem o swojej rodzinie jako szczęśliwej. Poprawdzie taty często nie było w domu, ale praca bohatera którą wykonywał była jednym z wielu powodów przez które go podziwiałem. Był charyzmatyczny i pewny siebie, a jego umiejętność polegała na rozkładaniu materii na cząsteczki, lub przekształcaniu jej w co innego, jednak nie potrafił przekształcać rzeczy większych od przeciętnej wielkości samochodu. Był wysokim, dobrze zbudowanym mę��czyzna o zawsze schludnie ułożonych, brunatnych włosach i delikatnym kilkudniowym zaroście, a jego oczy miały jasny niebiesko-zielonkawy odcień.
Mama z kolei pracowała w szpitalu jako lekarz. Jej umiejetność pozwalała jej wnikać wzrokiem do wnętrza organizmu po przez dotyk danej osoby. Widziała wszystkie zachodzące w organizmie negatywne zmiany. Dlatego dzięki szybkiemu wykryciu choroby, była w stanie uratować wiele osób. Była niewysoką i drobną kobietą, o delikatnych rysach twarzy, kruczoczarnych długich włosach i karmazynowych oczach. Zawsze nosiła okulary, choć widziała dobrze bez nich.
//N.A: bez okularów wyglądała zbyt młodo, jako lekarz nie mogła przecież wyglądać na dziewiętnastolatkę. Swoją drogą nie studiowała medycyny. Została lekarzem dzięki konekcji jej męża i swojej umiejętności. Jest jedynie technikiem medycyny//
Cieszyłem się że mam takich niesamowitych rodziców. Podziwiałem ich oboje, ale w przyszłości chciałem zostać bohaterem jak mój tata. Mimo ich częstej nieobecności, gdy w końcu spotykaliśmy się wszyscy razem, rodzice bawili się ze mną i opowiadali mi historie z ich codziennego życia. Możnaby powiedzieć, że pierwsze lata mojego życia, były nie kończącą się sielanką.
Gdy skończyłem pięć lat, obudziła się moja umiejętność. Ludzie naokoło powtarzali, że jest niesamowita. Zarówno dzieci jak i dorośli patrzyli na mnie z podziwem. Nikt nie wątpił że w przyszłości zostanę bohaterem. Potrafiłem modyfikować każdą martwą materię której dotknąłem, nie zależnie od tego jakiej wielkości była oraz z czego się składała. Jedynie powietrze i żywe istoty pozostawały poza moim zasięgiem.
W tym samym czasie coś złego zaczęło dziać się z moim ojcem. Jego agencja znajdowała się w centrum Tokyo, za to nasz dom leżał w pobliżu prefektury Shizuoki. Dzieliło je 250km więc tata na codzień zostawał w hotelu, a w domu pojawiał się maksymalnie dwa razy w tygodniu. Teraz jednak zdarzało mu się nie wracać nawet przez dwa tygodnie. Gdy już wracał, był mało rozmowny i nerwowy. Zaczął zaniedbywać higienę osobistą. Jego kiedyś perfekcyjnie ułożone ciemno brązowe włosy, były teraz niechlujnie potargane, a ubranie śmierdziało alkoholem i tytoniem. Często słyszałem jak mama prosiła go żeby przestał w końcu pić bo się uzależni, ale on odpowiadał tylko że nic mu nie będzie, poprostu musi czasem odreagować. Prawie zawsze, gdy byliśmy wszyscy razem w domu, zamiast spędzania wspólnie czasu tak jak kiedyś, rodzice kłócili się wrzeszcząc na siebie. Nie potrafiłem zrozumieć tej nagłej zmiany. Dlaczego tak podziwiany prze zemnie mężczyzna nagle zmienił się w osobę której nie znałem i nie chciałem poznawać. W kogoś obcego.
Jakiś czas później mama obwieściła nam, że już nie długo będzie nas czworo. Z początku nie wiedziałem co mam o tym myśleć, ale rodzice wydawali się być szczęśliwi. Rozmawiali zamiast się kłócić i cz��ściej się uśmiechali, więc cieszyłem się i ja. Ojciec obiecał się zmienić, przepraszał mnie i mamę obiecując, że będzie jak kiedyś. Wierzyłem mu myśląc że wszystko już będzie dobrze. W końcu całe nasze życie wracało do normy, więc czemu miałoby być inaczej?
Szybko się przekonałem jak bardzo się myliłem. Ojciec nie wracał już tak żadko, ale powoli krok po kroku jego wcześniejsze nawyki zaczęły wracać. Zaczął otwarcie pić w domu, znów stając się agresywnym i brutalnym, nawet bardziej niż wcześniej. Gdy na niego patrzyłem wypełniała mnie mieszanina żalu, rozczarowania, wściekłości i przedewszystkim paraliżującego strachu. Nie wiedziałem co powinienem ze sobą zrobić, bałem się że któregoś dnia może skrzywdzić mnie lub mamę, ale nie potrafiłem choćby ruszyć palcem aby stanąć w obronie mamy. Jedynie siedziałem w swoim pokoju, oparty plecami o drzwi, modląc się aby nadszedł kolejny dzień. Żeby tylko tata w końcu wyszedł. W takich chwilach, kiedy nikt na mnie nie patrzył, opierałem się plecami o drzwi, podwijałem kolana pod brodę a twarz wtulałem w poduszkę, wypłakując wszystkie te emocje których nie potrafiłem wypowiedzieć. Jednak gdy wychodziłem z pokoju, nie mogłem pozwolić sobie na smutek. Stałem się jedyną podporą dla mamy i choć miałem tylko sześć lat, chciałem ją wspomóc wszystkim co miałem. Jedyną rzeczą o której marzyłem, było zobaczyć jeszcze kiedyś jej ciepły, piękny uśmiech. Dlatego starałem się przy niej jak najwięcej uśmiechać. Myślę że widziała moje starania, bo za każdym razem gdy uśmiechałem się do niej, delikatnie głaskała mnie po głowie, a na jej twarzy pojawiał się smutny, przepraszający uśmiech. Jeżeli mogłem ją jakoś rozweselić... Nawet jeśli tylko troszeczkę, robił bym to choćby zwaliły się na mnie wszystkie smutki tego świata.
W ciągu następnych czterech miesięcy, wszystkie moje niegdyś silne emocje, powoli wydawały się tracić zabarwienie. Łzy które wcześniej tak często cisnęły mi się do oczu, całkowicie przestały się w nich pojawiać. Bywały dni w których ogarniały mnie smutek i frustracja, ale nawet wtedy nie potrafiłem się rozpłakać. Nachodziło mnie wtedy pytanie, czy nie straciłem tej umiejętności już na zawsze...
Ludzie zaczęli zauważać zmiany które we mnie zaszły. Z wesołego, pełnego energi chłopca stałem się wycofany i zamknięty w sobie. Wszyscy widzieli, ale nikt nie pytał. Zarówno nauczyciele w szkole jak i sąsiedzi, uważali że to nie ich sprawa. Przecież jeśli coś naprawdę by się działo, ktoś na pewno by się tym zajął.
21 lipca był ciepłym słonecznym dniem. To był pierwszy tydzień naszego pobytu na wyspie w Kyushu, gdzie wyjechałem z mamą. Dokładniej rzecz ujmując, po prostu uciekliśmy z domu. Mama była w ósmym miesiącu ciąży, a ciągły stres spowodowany upijaniem się i atakami agresji ojca, nie wpływały dobrze na jej stan zdrowia. Miasto było dość ubogie, naokoło mnie wznosiły się niskie, jedno piętrowe domki, budową przywodzące na myśl styl chiński. W oddali można było dostrzec rozciągające się pola herbaty i ryżu. W wielu miejscach przepływały rzeki, nad którymi zbudowano betonowe mosty, a małe strumyczki i kałuże znajdowały się na prawie każdym chodniku. Parne i lepkie powietrze zapowiadało ciężki, upalny dzień.
Dreptałem przed siebie na bosaka, raz po raz rozchlapując stopami wodę. Przyglądałem się uważnie mijającym mnie ludziom. Jedni się gdzieś spieszyli, jedni szli w zamyśleniu, a jeszcze inni spokojnie spacerowali, rozprawiając z towarzyszami o sprawach wielkiej wagi. Mijali się, ale zdawali się nawzajem nie dostrzegać. Każdy miał swój własny świat z którego nie wyściubiał nosa.
Z zamyślenia wydrał mnie głośny dźwięk klaksonu i przeciągły pisk opon. Spojrzałem zaskoczony w stronę z której doszedł dźwięk. Obserwowałem jak jadąca z naprzeciwka ciężarówka wpada w poślizg, zjeżdżając pod kątem na drugi pas. Teraz jechała pod prąd, zmierzając wprost na jadące z naprzeciwka rozpędzone auto. Wydawało mi się, że czas zwolnił. Wszystko działo się jakby w spowolnieniu. Nie wiele myśląc padłem na kolana dotykając dłońmi asfaltu. Mój umysł wypełniało jedno zdanie ,,nie zdążę" powtarzane niczym mantra. Przed oczami mignęło mi coś czerwonego, ale zignorowałem to, błagając w duchu aby starczyło mi czasu. Z asfaltu wyrosły trzy ściany. dwie grube, mające spowolnić tir i trzecia służąca za drogę ucieczki dla auta. Samochód spokojnie wjechał na nią, zatrzymując się na samej górze. Tir w tym czasie wleciał z impetem w dwie ściany rozbijając jedną po drugiej na małe kawałeczki. Zwolnił, ale nie wystarczająco. Przygryzłem wargę, starając się zebrać rozbiegane myśli w jedną, spójną całość. Tam byli ludzie, jeśli nic nie zrobię oni umrą. Nikt nie przyjdzie. Nikt ich nie uratuje. Jeśli ja nie zareaguję, nikt tego nie zrobi. Bohaterowie nie przyjdą. Nie ma ich tu. Nie jestem pewien czemu aż tak mi na tym zależało. Nie znałem tych ludzi, nie byli dla mnie nikim ważnym, mimo to rozpaczliwie pragnąłem ich ocalić. Może był to tylko impuls wywołany świadomością tragedii do której miało tu dojść, a może podświadomie chciałem sobie coś udowodnić, męczony wspomnieniem o dniach, kiedy nie potrafiłem uratować własnej mamy. Sam nie jestem pewien. W tamtej chwili nie miało to znaczenia. Byłem tylko ja i ludzie w tamtym samochodzie. Furgon wjechał w trzecią, przekrzywioną ścianę, na szczycie której stało mniejsze auto. Ściana skruszyła się w miejscu w którym uderzył tir, a małe auto spadło w dół z wysokości około dziesięciu metrów.
Przed oczami mignęła mi postać trzymającej się za policzek mamy. Patrzyła na ojca oczami pełnymi łez. Obserwowałem to, ale nie potrafiłem nawet krzyknąć. Po prostu stałem tam z ręką podniesioną do ust, oglądając jak mężczyzna kolejny raz podnosi rękę. I znowu. Znowu. Jeszcze raz... kolejny...
Ciężarówka tym czasem wpadła przednimi kołami w dziurę w asfalcie, która powstała gdy tworzyłem ściany. Impet wyrzucił jej tylną część do góry, która zatoczyła w powietrzu łuk. Ostatecznie ciężarówka wywróciła się, lądując na prawym boku.
Cały mój żołądek skręcił się w supeł. Patrzyłem się w szoku na mniejsze autko, rozbite na asfalcie. Zamrugałem kilkukrotnie, ale w moim umyśle panował chaos. Wyciągnąłem przed siebie drżącą dłoń. Chciałem coś powiedzieć, wołać o pomoc, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Coś mokrego spłynęło po moich policzkach. Po chwili ze zdziwieniem zrozumiałem, że płaczę. Ile miesięcy już minęło od ostatniego razu?
Poczułem delikatne klepnięcie w ramię. Obróciłem się gwałtownie, spotykając spojrzenie złotych oczu. Stał za mną mały, złotowłosy chłopiec, o niedużych czerwonych skrzydłach. Patrząc na mnie jakby ze zdziwieniem. Zauważyłem, że miał oczy podobne do moich. Jakby puste, wyprane z emocji. W jednej rączce trzymał niedużą przytulankę Endeavora, a drugą wskazywał jakiś odległy punkt. Patrzyłem raz na niego, raz na wskazywane przez niego miejsce, w którym na chodniku siedziała czwórka ludzi. Mężczyzna i kobieta wtulająca w siebie dwójkę dzieci. Gdy w końcu dotarło do mnie co dzieciak próbował mi przekazać, moje oczy otworzyły się szeroko z niedowierzaniem. Poczułem jak gigantyczny ciężar spada mi z serca.
-J-jak?- spytałem pół szeptem, nie spuszczając oczu z blondyna. Chłopak patrzył na mnie chwilę, po czym uśmiechną się podając mi swoją maskotkę. Wziąłem ją niepewnie i przytuliłem do siebie, starając się uspokoić. Dzieciak usiadł obok mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. Wyglądał na nie więcej niż cztery lata. Było mi trochę wstyd, że pocieszał mnie chłopak młodszy ode mnie, ale z drugiej strony jego obecność była przyjemnie uspokajająca, więc nie próbowałem się wzbraniać.
Wcześniej tego nie zauważyłem, ale wokół nas i siedzącej w oddali czwórki ludzi, zdążył zebrać się spory tłum. Naokoło słyszałem głosy pełne niedowierzania i podziwu. Gdy na miejsce dotarła policja, szybko dowiedziała się od naocznych świadków co tu miało miejsce. Patrzyłem się na to wszystko z dezorientacją. Zamiast tłoczyć się wokół nas, powinni czym prędzej zabrać tamtą rodzinę do szpitala i... No właśnie, kierowcę ciężarówki. Odwróciłem się szybko w stronę tira, z przerażeniem patrząc jak wyciągają z niego zakrwawionego mężczyznę. Chłopiec oparł się dłońmi o moje kolano, wpatrując się w miejsce na które patrzyłem. Szybko odwróciłem się do niego, zasłaniając mu dłonią oczy. Blondyn oderwał delikatnie moją rękę od swojej twarzy. Spojrzał mi poważnie w oczy, kręcąc powoli głową jak gdyby mówił ,,nie możemy odwracać wzroku" po czym spowrotem spojrzał na niesionego na noszach m��żczyznę.
Po krótkiej chwili podeszli do nas dwaj policjanci.
-To oni?- spytał wysoki, starszy już mężczyzna, kręcąc głową z niedowierzaniem -To przecież dzieci-
-Mają niezwykle silne umiejętności- mruknął drugi, niższy i prawie łysy -Powinni zostać bohaterami, dla dobra społeczeństwa. Z całego zajścia, obrażenia poniósł tylko pijany kierowca tira, ale jego życie nie jest zagrożone... W normalnych warunkach tamta czwórka byłaby już martwa-
-Wszystko jedno, ci z góry się tym zajmą. Na razie trzeba ich stąd zabrać, inaczej w ciągu najbliższych kilku minut rządny szczegółów tłum, rozerwie ich na kawałeczki- wyższy mężczyzna kucną przed nami uśmiechając się przyjaźnie. Zacisnąłem mocniej uścisk na pomarańczowej pluszance blondyna.
-Wszystko już jest w porządku. Pójdziecie z nami, dobrze?- Gdy po kilku ciągnących się sekundach nie uzyskał odpowiedzi, wstał wzdychając z rezygnacją
-Wszystkie dzieci mają takie puste oczy, czy te tutaj to jakiś ewenement?- mruknął sam do siebie, biorąc blondynka na ręce. Chłopiec nie protestował, spokojnie stojąc.
-Mnie nie pytaj. Mam tylko córkę, która ma oczy i usta wypełnione emocjami. Czasem aż za bardzo- łysy westchnął, biorąc mnie za rękę.
Chłopiec wyjrzał przez ramię niosącego go staruszka, wbijając pełen przejęcia wzrok w pluszowego Endeavora. W odpowiedzi uniosłem maskotkę, pokazując mu, że jest bezpieczna. Z zaskoczeniem obserwowałem, jak czerwone piórko odrywa się od skrzydeł blondyna i podlatuje do mnie falistym ruchem, nic sobie nie robiąc z powiewów wiatru. Wyciągnąłem przed siebie dłoń trzymającą pluszankę, pozwalając aby piórko zaniosło ją spowrotem do rąk jej właściciela. Nagle mnie olśniło. To dlatego rodzina siedziała bezpiecznie na zewnątrz. Dlatego samochód tak swobodnie wjechał na zbudowanął przezemnie ścianę. Przecież ci ludzie musieli być zszokowani. Trudno byłoby im zrozumieć z tamtej perspektywy, o co chodziło w moim planie. Gdyby nie on, nie zależnie od tego jak bardzo bym się starał, wszyscy skończyliby martwi...