-Wybieram Szkarłatne Lwy! - Powiedziałam ogłaszając głośno mój wybór.
Nie dołączyłam do Czarnych Byków ponieważ nie widziałam powodu. Mam dołączyć tylko dlatego że tam jest protagonista? Niby czemu? Dla mnie to po prostu obcy obcy facet mający dużo pecha albo szczęścia, zależy jak patrzeć ale na pewno mnóstwo zawziętości.
Jak to Powiedziałam Fuegoleon, nie, teraz to kapitan Fuegoleon dla mnie, skinął do mnie głową. Poszłam następnie do grupy tych których przyjęto do szkarłatnych lwów, która nie była duża mniej niż dziesięć osób, oczekując na koniec egzaminu. W dalszej części wybrano jeszcze garstkę ludzi.
Ci co nie zdali egzaminu i odeszli mieli dwie opcje, wrucić do domu i spróbować za rok albo też zrezygnować w pełni z dołączenia do Zakonu lub też po prostu dołączyć do faktycznej regularnej armii królestwa będącej pod królem. Zakon magicznych rycerzy to w końcu formacja elitarna taka jak zespół komandosów, jednak nie jest to porównanie w pełni dokładne i uproszczone.
Po egzaminie zanim słońce w pełni zaszło kapitan Fuegoleon Podszedł do naszej grupy i zaczoł mówić.
-Witam nowych członków naszego oddziału. Mówcie do mnie kapitanie Fuegoleon lub po prostu kapitanie. - Po tym szybkim przedstawieniu odwrócił się do jednego z starszych członków Szkarłatnych Lwów i wydał mu polecenie. - Otwórz portal do siedziby.
-Tak kapitanie. - Odpowiedział szybko wyciągając grymuar i otwierając portal który wyglądał jakby był obracający się wir.
-Wszyscy za mną! - Powiedział kapitan przechodząc szybkim krokiem przez portal a my podążyliśmy za nim a ostatnią osobą która przeszła przez portal był mag który go stworzył.
Po drugiej stronie portalu był wybrukowany plac przed pałacem, bo inaczej nie dało się tego nazwać. Byliśmy na otwartym placu przed budynkiem który miał dwa szkrzydła i jeszcze jeden plac wewnętrzny i trzy wierzę z których centralna była najbardziej ozdobna.
-Przedstawiam wam kwaterę główną Szkarłatnych Lwów. - Powiedział kapitan. - Będzie to miejsce w którym będziecie żyć, jeść i trenować pomiędzy misjami. Leopold. - Zwrócił się do swojego młodszego brata. - Oprowadź nowych członków po siedziebie, ja w tym czasię będę w moim gabinecie. - Zanim Odszedł zwrócił się do nas na nowo zanim odszedł. - Jutro otrzymacie swoje mundury odziału.
Leopold był młodym mężczyzną wyglądającym podobnie do swojego brata, mieli taki sam kolor włosów jednak zamiast fioletowych miał turkusowe a także nie miał wypalonego znaku na czole. Trzymał jedną trzecią włosów w warkoczu, a resztę pozostawił w niechlujnej, kolczastej fryzurze. Jedną z jego wyróżniających były jego znamiona wokół oczu.
-Tak starszy bracie! - Odpowiedział energicznie Leopold. - Chdźcie za mną oprowadzę was po tym miejscu.
Wycieczka nie była przesadnie długą dwa skrzydła były przeznaczone na sypialnie dla członków, budynek miał ma stołówkę, która przypominała bardziej sale bankietową, łaźnie dla obu płci, do których w czasię zwiedzania nie weszliśmy, salon oddziału również miał motyw "arystokratycznego przepychu" w kolorystyce czerwieni i złota.
Nie wiedziałam że dołączyłam do Gryfindoru, jak o tym myślałam, Harry Potter to też świat do odwiedzenia dla dopasowanej różdżki i paru tamtejszych książek o magii, fidelius może być nawet dobrym zaklęciem.
Jak Leopold skończył nas oprowadzać poszłam usiąść w salonie w którym było całkiem sporo ludzi, w tym Leopold, i zaczęłam szyć.
-Dlaczego to robisz? - Powiedziała jedna dziewczyna zadowolony z siebie głosem która siedziała tam razem z mną na jednej z sof. - Przecież jeśli potrzebujesz nowego ubrania może to zrobić służba siedziby.
Uśmiechając się szeroko postanowiłam się trochę pobawić.
-To trening. - Powiedziałam spokojnie do niej.
-Trening? - Zapytałam zdezorientowana przechylając głowę i skupiając teraz dużo uwagi.
-Tak trening. - Powiedział wstając aby być widoczna lepiej dla wszystkich. - Doskonale poprawia to zręczność rąk co może być niezbędne aby rozwiązać pułapkę w lochu. - Zostawiłam ich z tymi informacjami zanim kontynuowałam ale zamiast mówić krzyczałam. - Też powinniście to zrobić! Czy chcielibyście być w lochu przyczyną śmierci waszych towarzyszy przez brak odpowiednio sprawnych dłoni?! Powiecie mi?!
-Nie. - Po wiedzieli niektórzy obecni lekko zaskoczeni tą sytuacją.
-Nie słyszałam! Włóżcie w to swoje serca! Tu chodzi o życie waszych towarzyszy!
-Nie! - tym razem wykrzyczeli wszyscy obecni.
Użyłam wtedy swojej magii metalu aby stworzyć narzędzie dla wszystkich i wyciągnęłam materiały z bramy babilonu.
-W takim razie bierzcie się do pracy! Sami uszyje y swoje szaty drużyny! - Nakazałam im.
-Taaak! - Odkrzyczeli do mnie biorąc sprzęt i pracując z zapałem.
Oczywiście praktycznie nikt nie robił naprawdę dobrych szat, sama musiałam im dużo pomagać aby nie popsuli kąpletnie i kuli się w ręce a ja musiałam ich leczyć. Przynajmniej pozwoliło mi to choć powierzchownie poznać ich wszystkich.
Jakieś dwie godziny po rozpoczęciu wspólnej pracy do salonu wszedł kapitan, który zamrugał i przetarł oczy widząc co się działo aby upewnić się że nie ma halucynacji z zmęczenia czy innego powodu.
-Witam kapitanie. - Przywitałam się z nim pomagając okurat Leopoldowi który też szył razem z nami i też się energicznie przywitał.
-Część starszy bracie!
Pov Fuegoleon Vermillion
Dokończyłem właśnie wysłuchiwanie raportów które się uzbierały w ciągu dnia egzaminu. W końcu jednak udało mi się to nadrobić i mogłem zająć się innymi obowiązkami.
-Dziękuję Randall. - Powiedziałem do wice kapitana mojego oddziału który przejął moje obowiązki na czas mojej nieobecności.
-Nie ma za co. - Odpowiedział mi szybko. - W końcu to moja praca.
Skinąłem mu głową i wszedłem z gabinetu. Ostatecznie jednak natrafiłem na zapalone światło w salonie siedziby na co zmarszczyłem brwi aby wysłać ich do snu albo nie mieliby jutro sił by wcześnie wstać.
Jednak jak wszedłem do środka zobaczyłem wielu członków oddziału szyjących coś. Szybko mrugnąłem wielokrotnie, przetarłem oczy, uszczypnąłem się dyskretnie a nawet użyłem mojej magii by potwierdzić że to nie była jakaś iluzja którą ktoś rzucił jednak ciągle widziałem to samo. W końcu jednak ktoś zakończył te ciszę, była to dziewczyna, któratrenowała z moją siostrą, Yuichi jeśli mnie pamięć nie myli, siedziała też obok Leopolda pomagając mu.
-Witam kapitanie. - Powiedziała spokojnie powodując że Leopold też mnie zauważył.
-Część starszy bracie!
-Leopold. Co się tutaj dzieje? - Zapytałem się go.
-Trening! - Odpowiedział mi natychmiast.
-Trening? - Zapytałem się go zdezorientowany tą odpowiedzią.
-Tak. Trenujemy sprawność naszych dłoni na wypadek gdyby w lochu była pułapka tego wymagająca. - Kiedy to mówił Yuichi zaczęła się uśmiechać się o wiele szerzej niż wcześniej a ja zaczołem chyba rozumieć co się wydarzyło. - I gotowe. - Powiedział Leopold swoim nowym dziełem, które podniusł aby mi pokazać, wtedy też zorientowałem się że była to szata, może nie doskonała, ale szata Szkarłatnych Lwów.
-Dobrze Leopold. - Powiedziałem mu cicho zanim powiedziałem głośno do wszystkich. - Teraz wszyscy idźcie spać, jutro będziecie musieli mieć siłę zapoznać się z nowymi obowiązkami.
-Tak kapitanie! - Po wiedzieli zanim się poderwali i pobiegli do skrzydeł sypalnych, jednak Yuichi została na miejscu i zebrała wszystkie porzucone szaty a potem zaczęła sama nad nimi pracować.
-Ty też powinnaś spać. - Powiedziałem do nie jednak tylko potrząsnęła głową.
-Lepiej to zrobić jak najszybciej. - Przez chwilę zastanawiałem się nad tym i co jej chodziło zanim nie przyjrzałem się co robi z tymi szatami oraz ich magiczną sygnaturę i zrozumiałem o co jej chodzi.
-W takim razie dobrze. Nie przemęczy się tylko zbytnio.
-Nie martw się kapitanie. - Powiedziała z dużą pewnością siebie. - Mogłabym walczyć parę dni na najwyższych obrotach.
-Jeśli tak mówisz. - Powiedziałem do niej zanim zostawiłem ją samą.